wtorek, 25 listopada 2014

Niewolnictwo XXIw.

 Dziś się zorientowałam, że pozwalam swojemu dziecku robić z siebie niewolnicę.

 Chochlik je. Rozlała picie.
- Mama, cieraj! Lane!
 Matka leci po ścierkę i wyciera.
 Chochlik chce bajkę.
- Mama! Bajke łoncz!
 Mama leci i bajkę włącza. Bajka nie pasuje. Chochlik krzyczy i jęczy.
- Maaaaaama, nie ta! Inna!
 Mama posłusznie lata po kanałach i szuka upragnionej bajki(która po 5 minutach zmieni status z "upragnionej" na "chyba kpisz, że ja to będę oglądać").
 Chochlik chce pić.
- Mama, butla!
 Mama idzie, szuka butli po całym domu, czołga się pod stołami i krzesłami, myje, nalewa, podaje.
 Chochlik wyszła na spacer. Przeszła 3 kroki. Stanęła przed matką, zrobiła groźną minę i wyciągnęła ręce.
 Matka bierze dziecko, sadza sobie na biodrze przekładając zakupy na drugą stronę i ciura pod górkę, wypluwając okazyjnie płuca.

 Nosz kurna.

 Tak się bawić nie będziemy. Matka to nie niewolnica, nie przypominam sobie też żebym urodziła dziecko bez rączek i nóżek. Mała też nie jest, ogarnia liczenie do dziesięciu, chodzenie do toalety i szantaż emocjonalny to ogarnie też szukanie butli, wycieranie po sobie i odnoszenie talerza do zlewu.
 Ojciec jest mądrz.... no dobra, ojciec jest leniwy i się nie daje. Dzieć chce pić? To ma przynieść ojcu butlę i picie. Chce jeść? To ma podać masło i ser z lodówki. Nie chce oglądać bajki, która przed chwilą była fajna? To nie ogląda wcale. Zareagowała histerią na wzięcie wózka, a teraz nie chce iść na spacerze? To na problem.
 I ojciec nie czuje się jak niewolnik.
 Ale to chyba taka matczyna przypadłość- to my wolimy zrobić coś szybko i sprawnie, bo przecież "to ja jestem matka i muszę się dzieckiem zająć". Pozbieramy, wytrzemy, umyjemy, posprzątamy- jakoś tak automatycznie. Bo to dziecko. I wszystko jest niby ok, jeśli faktycznie dziecko jest małe i nie da rady- ale 3-4 latek, który nie może odnieść po sobie talerza? Zjeść sam? Wytrzeć rozlanego picia? Posprzątać zabawek do koszyka?
 Same dajemy się ciurać. I myślimy, że tak jest ok.
 A mnie Gnom nauczył, że tak wcale nie jest ok. Że Chochlik mając te dwa lata jest spokojnie w stanie sama zrobić te wszystkie rzeczy.
 Trzeba jej tylko pozwolić.
 I nie dać się własnemu- wbrew pozorom- lenistwu. Bo owszem, jak my wytrzemy/posprzątamy/umyjemy będzie szybciej i sprawniej. Ale dziecko też sobie z tym spokojnie poradzi- tylko MY musimy mieć do tego odrobinę cierpliwości.
 A ja znów dałam z siebie zrobić niewolnicę. I co jakiś czas daję, jakoś tak... automatycznie. Niemniej cały czas z tym walczę :D

 Dziś oznajmiłam dziecięciu mojemu, że obejrzy JEDNĄ bajkę i pójdzie bawić się do salonu.
 Moje dziecię się tak obśmiało, że zwątpiłam...

 I znów się wypina na jedzenie. Olała dziś jajecznicę i makaron na mleku, zjadła łaskawie mandarynkę. Ja już nie mam siły. Też bym tak chciała. Mieć masę energii i wpierdzielać kosmiczny soczek. Na zdrowie.
 Ale przynajmniej do toalety jak biały człowiek biega. Co prawda dalej jestem jej tam niezbędna(w końcu ktoś musi z nią liczyć kółka na ścianie) ale to i tak postęp.

poniedziałek, 24 listopada 2014

Jak niedobre, to matka zje.

 Chochlik dorwała dziś tuńczyka w puszcze. Złapała, patrzy i analizuje. Powąchała, skrzywiła się i rzuciła z pewną miną:
- Bleee, niedobre!
 Już miała wyrzucić puszkę do kosza(ku mojej rozpaczy, bo to w sumie moje śniadanie), ale nagle się zreflektowała, oczy jej się zaświeciły i przybiegła z nią do mnie.
- Mama! Blee, niedobre! Mama zje!
 Cudnie.
 Nawet moje własne dziecię chce mnie otruć...

  Dziś znów obudziłam się będąc trampoliną dla Chochlika, która skakała po mnie wołając "Mama, wstawaj, już siesiąta!" Złapałam telefon i odruchowo miałam rzucić prawdziwą godzinę, ale...
- Masz rację, Chochliku, już dziesiąta.
 Dziecko było w takim szoku, ja widząc jej minę swoim śmiechem obudziłam Gnoma. Chyba nie jest przyzwyczajona do tego, że ma rację.

 Zostałam ochrzczona mianem "matka mama". Bo ojciec mówi "matka", a ja "mama". To co się dzieć będzie rozdrabniał- Matka Mama jestem i tyle.
 Chochlik ma też fazę na pytanie o wszystko zdaniem "Gdzie te moje....?" I co chwila jest "Mama! Gdzie te moje buty? Gdzie ta moja butla? Gdzie ta moja mama?" Co jak co, ale życie w grupie zdecydowanie uczy, jak ważne jest pojęcie "moje!" ;)
 Dziś dzień pod znakiem "jestem porypana i zmieniłam baterie"- Chochlik od samiutkiego rana biega, śpiewa, tańczy i stroi miny. Nowy tydzień- nowa energia. Też bym tak chciała...

 Mnie waga pociesza, że nie jest tak źle- kilogram w dół niby spadł. Oczywiście to woda, ale pocieszyć się trzeba :D

piątek, 21 listopada 2014

Śpiewająco.

 Chochlik nauczył się śpiewać.
 Idzie to mniej więcej tak:
 "La la la, kotki dwa,
 Siabusia,
 A ku ku, hihihi!"
 Ale przynajmniej próbuje... jak matka :D Ostatnio z kolei stała na środku kuchni, kręciła tyłkiem i podśpiewywała "Szejk, szejk, szejk!!!"
 Zabijcie mnie, nie mam pojęcia skąd ona wie, że na "szejk" trzeba tyłkiem kręcić.
 I przestawiła się językowo. Już nie jest "dwa, trzy, dwa" tylko "łan, tu, tri, for..." i tak do dziesięciu. Skąd to wie- też pojęcia nie mam. Ja jej do 10-ciu liczyć nie uczyłam. A zwłaszcza po angielsku... o.O
 
 A sama matka walczy dalej z odchudzaniem, ze skutkiem miernym póki co. Zdrowe odżywianie daje mi jak na razie tylko coraz chudszy z każdym dniem portfel i wagę cały czas w granicach 62-63kg.    O, przepraszam- dało mi jeszcze fajne, różowiutkie butki do biegania.
 O 1,5 rozmiaru za duże....
 Ech.

niedziela, 16 listopada 2014

Pierwsza relacja z Zielonych Wysp :)

 Dotarlim! I żyjem! :D
 Generalnie jest spoko :) Dziecko całą podróż samolotem łaskawie przespało(niech żyje budzenie o 5 rano i trzymanie bez drzemki do 13-tej), Gnom też(ale jak on wstanie przed 10-tą to jest święto narodowe, zazwyczaj optymalną godziną do wstania według niego jest 12-13 i dorzucenie drzemki o 18-tej). Oczywiście standardową fotkę chmurek z okna samolotu mam, wrzucę później ;)
 Dziecko zdecydowanie popiera naszą ideę wyjazdu. Lata, biega, szaleje, jeszcze tylko koszy z wikliny nie plecie- ale to chyba tylko przez to, że zwyczajnie wikliny nie ma. Wszystkie dziewczynki to "Lili"(co ona się będzie się bawić w rozróżnianie), a każda napotkana pani to "ciocia". Na lotnisku przynajmniej nudno nie było, bo w końcu "ciocia" zobowiązuje i każda zaczepiona pani się z nią bawiła :D Poranki też wyglądają ciekawie, bo z racji niesamowitej wielkości naszego pokoju śpimy całą trójką ramię w ramię. I niezmiennym rytuałem u Chochlika stało się budzenie mnie. Są dwa warianty budzenia- albo budzę się z mokrym od śliny policzkiem, bo dostaję masę buziaków, albo dzieć klepie mnie w ramię rycząc "Maaaama! Wstawaj! Już siesiąta!!!"(oczywiście nigdy nie ma dziesiątej, standardowo jest to 7 czy 8 ale kto by się tym przejmował). Nie wiem który wariant wolę...
 "Niezbędne" zakupy już poczynione, nakładka na kibelek i stołeczek czekają, aż młodociana właścicielka zauważy, że żadne z dzieci nie ma pampersa. Na razie sumiennie ten fakt ignoruje, na każde moje tłumaczenie reagując patrzeniem z góry(jest niższa o dobry metr a i tak jej się to udaje- geny tatusia...), odwróceniem się i odejściem z godnością. Czasem zawoła, a czasem przybiegnie z radością i mokrymi gaciami wołając "mama, siku!" Ale nie tracimy nadziei.
 No, to teraz trochę o mnie. Chciałam sobie kupić śliczną pidżamkę z kucykiem Pony, ale Gnom mi nie pozwolił :( Jest mi bardzo smutno.
 Zgodnie z założeniami rozpoczynam(ponownie.....) kurację "fit matka"- strój do biegania wyprany, warzywka zakupione, buty do biegania już idą, tylko jeszcze kostium trzeba kupić i na basen się zapisać. I nie tracę wiary, że znów uda mi się zrzucić 10kg w 4 miesiące lub krócej :D Na dobry początek odchudzania wpierdzieliłam wczoraj 200g pistacji..... czyli 1200kcal.
 Super...
 Ale dziś nadrabiam, na śniadanie standardowa kawa z mlekiem, troszkę twarogu z jogurtem naturalnym, pomidor i ogórek. O ile nie ulegnę pokusie Pringelsów i pistacji do wieczora to będzie git :D

wtorek, 11 listopada 2014

Rzecz o "bezstresowym wychowaniu" i wyjeździe.

 Trafiłam dziś na "felieton", gdzie kobieta zadaje sobie pytanie dlaczego uciszamy biegające dziecko w przychodni czy śpiewające na cały głos w autobusie. Bo przecież TO TYLKO DZIECKO. Ciekawe świata, szalone, pełne energii. I DLACZEGO zabraniamy mu "być dzieckiem"?
 A przepraszam, DZIECKO to jakiś oddzielny byt? Kosmita? Inny gatunek?
 Bo moim zdaniem to normalny człowiek. Mały, bo mały, ale jednak człowiek. Z którym możesz normalnie porozmawiać, wyjaśnić, stosować konsekwencję i uczyć norm społecznych, a nie pozwalać na wszystko bo przecież TO TYLKO DZIECKO.
 Tak, to tylko i AŻ dziecko. Mała, czysta kartka, na której to Ty wypisujesz zasady, nakazy i normy. I pytanie, jakie to będą zasady- "rób, co chcesz, bo jesteś dzieckiem" czy "wiem, że jest Ci ciężko, ale postaraj się bawić cicho(a ja ci w tym pomogę), bo możesz przeszkadzać innym".
 Uczymy dziecko, że ma przyzwolenie na wiele rzeczy "bo jest dzieckiem". I mu wolno. A mi przed oczami tylko staje obrazek chłopców puszczających muzykę z telefonu na cały autobus(no bo co ich inni obchodzą?), młodych ludzi rozmawiających w urzędzie na cały głos(no bo co ich inni obchodzą?) czy dziewczyn przychodzących do szkoły w "spódniczkach", które zakrywają pół pośladków(no bo co ich inni obchodzą? To jest ICH CIAŁO i robią z nim CO CHCĄ).
 To od nas zależy, jak nasze dziecko się zachowa. I przede wszystkim to my wyznaczamy sposób, w jaki to wyegzekwujemy. Bo samo "siedź cicho i nie marudź!" nie wystarczy. Ile razy na pytanie "dlaczego" słyszeliśmy od rodziców "bo ja tak mówię!"? To jest metoda? Tak ciężko jest poświęcić parę sekund więcej i powiedzieć "bo może to przeszkadzać innym/bo jest niebezpieczne z tego i tego powodu/bo w ten sposób powodujesz to i to"? Potrafimy tak mało czasu poświęcać na staranne zapisanie tej tablicy a potem narzekamy na dzisiejszą "niewychowaną" młodzież.
 Ale wszystko rozchodzi się o to, czy NAM chce się zająć tym dzieckiem. Bo łatwiej jest opierdzielić, kazać być cicho i czytać sobie książkę w autobusie, niż pokazywać dziecku świat za oknem, rozmawiać, czytać razem książeczkę czy bawić się w "co widzą moje oczy". Łatwiej kazać dziecku "stać normalnie" przy wózku podczas zakupów niż stwierdzić "kochanie, podaj mi puszkę stamtąd" czy "powiesz mi, co jest tu narysowane?".
 Ale też łatwiej pozwolić na wszystko, niż poświęcić trochę czasu. Łatwiej pozwolić biegać po przychodni, samemu czytając niż pobawić się z dzieckiem. Łatwiej pozwolić robić co chce, niż zająć czymś czas. Łatwiej kazać innym się dostosować DO DZIECKA, niż samemu postarać się dostosować dziecko do otoczenia.
 Łatwiej zakazać, ale też łatwiej olać.
 Wszystko zależy od nas.
 Uwielbiam tę sytuację, kiedy ktoś widząc biegające czy szalejące dziecko zaczyna gadać o ADHD. To tak, jakbym każdemu człowiekowi z jakimkolwiek alkoholem w ręce przypinała łatkę alkoholika. Albo człowiekowi, który zrobi jeden błąd w zdaniu łatkę dyslektyka.
 Jeśli nie chcesz, żeby Twoje dziecko biegało jak opętane to ZAJMIJ je czymś. Pokaż ciekawe zajęcie. Zainteresuj. Wyznacz zadanie. Cokolwiek. NAUCZ je, jak zajmować sobie czas, nie zmieniaj się w kolczastą kulkę, która ma w D zdanie innych, bo TO TYLKO DZIECKO. Naucz dziecko, że jest człowiekiem, nie kosmitą. Że jest członkiem stada, nie samotnikiem.
 I przede wszystkim rozmawiaj, bo argument "nie bo nie" jest jak przywalenie jego głową o ścianę.

 Powoli próbujemy się spakować. Próby polegają na tym, że Gnom śpi, a ja gram w Herosa 3.
 Jakoś tak ciężko mi mentalnie. Nie wiem, co ze sobą wziąć. Nie wiem, w co to spakować. No nic mi się nie chce. I jeszcze mam piękną pogodę. Gdyby chociaż padało, był ponuro czy smutno- a tu słoneczko napierdziela, jakby co najmniej wrzesień był.
 No dobra, a tak serio to przeraża mnie ilość sprzątania... bo Szmanka okupuje teściów od czwartku, więc my od czwartku przyjmujemy gości i codziennie tracimy przytomność wieczorem... ach, te uroki bycia "słomianymi rodzicami" :D
 Także ten, no... przeraża mnie stan naszego domu. Nie wiem, czy łatwiej nie byłoby tego wszystkiego podpalić.

poniedziałek, 3 listopada 2014

Bez oryginalności- Halloween, Dziady i buziakowanie.

 Ha, nie będę oryginalna. Wszyscy piszą o Halloween- to piszę i ja ;)
 Lubię to święto. Fajne jest. Chyba jedyna okazja w roku, kiedy możesz ubrać się jak debil i bezkarnie latać ulicami wydając dziwne dźwięki. I nikt Cię za to nie zamknie! :D
 Dla mnie to zawsze frajda niesamowita była. Choć mogłam też obchodzić klasycznie ten okres- ubrać się na czarno, pójść na cmentarz, spędzić pół dnia na czyszczeniu kamienia(prawie jak sprzątanie w lesie), myśląc o kościach leżących pod nim i wydając kosmiczne sumy na świeczki i kwiatki, które ktoś zaraz ukradnie albo ukradnie. Ewentualnie ukradnie.
 No wolę jak wariat latać po mieście :)
 Ale czemu jedno ma wykluczać drugie? Przecież daty obu świąt- choć bardzo zbliżone- jednak są różne. Wieczorem można pobawić się z dzieckiem, mieć frajdę z dzikiego makijażu i własnoręcznie skomponowanego stroju a następnego dnia pójść klasycznie na cmentarz. Czemu nie? Nie bardzo rozumiem publiczne oburzenie.
 Rozumiem głosy oburzenia, że w Polsce jednak "psikus" = wandalizm. Ale trzeba czasu i mocnej interwencji rodziców, żeby dzieci w końcu załapały na czym to polega. Trzeba wiedzy. Rozmowy. Uświadamiania, na czym ta zabawa polega, że to nie tylko okazja do wyżycia się artystycznie poprzez mozaikę z jajek i papieru toaletowego. A nie tylko olania dziecka w stylu "a idź, idź, baw się, ja poczytam gazetę czy obejrzę tv". Ubierz się i idź razem z dzieckiem- wtedy będziesz mógł zainterweniować, kiedy robi coś głupiego.
 Miałam okazję być za granicą i widzieć, jak tam to święto wygląda. Byłam oczarowana. Te wszystkie małe czarownice, wilkołaki i mumie, roześmiani dorośli, wszędzie kolorowe dynie, ozdoby- no fajnie to wyglądało. A u nas?
 Znicze. Kwiaty. Znicze. Nagrobki. Kwiaty. Zapiekanki. Znicze. Koszmarnie drogie znicze. Hot-dogi. Znicze.
 I chyba jeden, jedyny i boski aspekt całej tej fraszki z 1 listopada- PAŃSKA SKÓRKA!!!!! :D :D :D Jedyna rzecz, za którą kocham ten dzień.
 Ale ja ogólnie jestem "anty-cmentarna"- bo stawianie zniczy czy czyszczenie nagrobków ani mi nastroju nie poprawi, ani im nie pomoże. Ja wolę posiedzieć w domu, powyciągać stare zdjęcia i powspominać te fajne chwile. Jestem zwolenniczką oswajania dziecka ze śmiercią- ale nie w ten sposób. Nie pokazując, że pamięta się o niej tylko jeden dzień w roku, kiedy trzeba porządnie posprzątać na grobach "bo co ludzie powiedzą, że ci Kowalscy nie dbają o swoje groby".

 Moje dziecię ma fazę na buziakowanie. Przychodzi do mnie, łapie oburącz za twarz i patrząc mi głęboko w oczy mówi "słuchaj!".
 Po czym zaczyna mnie całować. Dostaję buziaka w jeden policzek, w drugi, w nos, "na niby" w jedno i drugie oko(po setnym rozmazaniu mi makijażu i moim bulwersie załapała, że nie warto mamy w oczy całować :D ) i na koniec w czoło. I to się powtarza tak ze 3-4 razy dziennie, zawsze w tym samym schemacie.
 Czuję się kochana :>
 Szykowania się do wyjazdu ciąg dalszy, czyli mam cały dom zawalony praniem. Zaczynam skłaniać się ku pomysłowi, żeby spalić to wszystko w cholerę i kupić nowe rzeczy już na miejscu. Tylko Konrad jeszcze stawia opór...