wtorek, 22 grudnia 2015

Kucyki, wszędzie kucyki!

 Poniedziałek. Za oknem piękna, irlandzka pogoda(czyli pada. Tu zawsze pada. Jak nie pada to znaczy, że za chwilę zacznie. Albo jest wiatr i nie czujesz, że pada, bo wszystko wywiewa. Ogólnie pada.), w zlewie piętrzy się góra naczyń(błogosławię fakt, iż mam szaloną ilość talerzy w liczbie 3 oraz całe 3 miseczki. No i niezliczoną ilość kubków, ale tu akurat też korzystamy tylko z 3), pranie zerka na mnie złośliwie z koszyka, czyste ciuchy machają zachęcająco z fotela. dzieć wyjątkowo postanowił zrobić sobie dłuższą drzemkę i śpi jak nigdy, więc co robi prawdziwa, odpowiedzialna i zaradna pani domu?
 Ściąga kucyki. I czyta MLP wikię, żeby wiedzieć wszystko czego nie zauważyła w serialu.
 Wszak wszystkie sezony się same nie obejrzą, nie?
(w ogóle widzieliście kucykową wersję Lady Gagi? Ja się nią jaram jak córka Stannisa :D :D :D )

 U wszystkich na tapecie rysowanie/pisanie listów do Mikołaja, więc matka zachęcona pozytywnymi wibracjami zasugerowała Chochlikowi, żeby też takowy narysowała.
 Dziecko ochoczo dorwało kartkę, markery i działało.
 Działało przez 30 sekund.
 Przyszło, zaprezentowało.
- Chochlik, ale co to jest?
- Lalki. Dużo lalek.
- Ale Chochlik, to są kreski. Skąd mikołaj ma wiedzieć, że to lalki?
 Zostałam obrzucona pełnym pogardy spojrzeniem.
- Mama, to jest mikołaj. Będzie wiedział.
 I poszła.
 Jak tu dyskutować? Mikołaj będzie wiedział.

 Irlandia jest ogólnie fajnym krajem- wiedzieliście, że jest pierdyliard firm produkujących cheddar? Idąc do sklepu z zamiarem kupienia sera masz do wyboru- cheddar, mild cheddar, medium cheddar, hard cheddar, cheddar w plasterkach, cheddar w kostce, cheddar w formie frytki, cheddar w paseczkach, okrąglutki cheddar, okrąglutki i malutki cheddar, wnosiemam cheddar i cheddar z cheddarem. No i cheddar!

 Matka roku myślała, że będzie fajna i da radę. Przecież ogląda filmy po angielsku, coś tam rozumie, czyta książki, wydukać też coś potrafi, to jakoś da radę, nie? Będzie gadać z tubylcami i ogarnie.
 Pierwsze zderzenie z rzeczywistością nastąpiło przy próbie kupienia mięsa na zupę.
 Weszłam ochoczo do sklepu, stanęłam w ogonku.
- Hi, I need something for soup.
- Byllsiueukdhusukam! Byolleklaje? Byeosykehs?
 Gały to mi prawie z orbit wyskoczyły, szczęka kłapnęła o podłogę.
- Yyyyyyyyy.... something.... small....?
 Pan Rzeźnik popatrzył się na mnie z lekkim zdziwieniem. I zaczął mówić wolniej i wyraźniej :D
 Ogólnie Irlandczycy to zajefajni ludzie, jak zorientują się że jesteś nietutejszy to się "reflektują" i zaczynają mówić do Ciebie jak do dziecka. Wtedy jest nadzieja, że Twój piękny, szkolny angielski da radę :D
 Ale matka nigdy lingwistką specjalną nie była. 9 lat nauki rosyjskiego zaowocowało tym, że potrafi wydukać do połowy alfabet, zaśpiewać "Pust swiegda budziet słońce" i wie, że mają tam Putina i matrioszki.
 Cóż... nie tracę nadziei, że ciężką pracą i nauką jakoś podołam :D

środa, 14 października 2015

Rzecz o butach.

 Matka nie ma czasu. Pracuje, szydełkuje, ćwiczy darcie mordki, stara się nie zwariować z rozszalałym potworem i marudzącym Gnomem.
 Widzę, że wchodzicie i paczycie, czy są nowe posty- wstyd i hańba dla mnie :( Bo czasu brak, żeby coś fajnego sklecić...

 Także dziś będzie mniej śmiesznie, a bardziej marudząco- czyli czym matka irytuje się w robocie ;) Zima idzie, chłodno się robi, rodzice zaczynają myśleć nad zimowymi butami- lub nie myślą bo przecież "do zimy jeszcze daleeeeeeekooooo" :D

 1. Pamiętaj, żeby koniecznie kupić dziecku but o 3 rozmiary za duży. Bo skarpeta, bo rajstopka, bo urośnie, bo będzie na przyszły rok, bo musi tam zmieścić odpowiedni zapas powietrza i pożywienia na trudne czasy. But źle się zgina, dziecko się potyka i nie może w nim chodzić? Reklamuj!

 2. Oczywiście Twoim obowiązkiem jest przymierzyć co najmniej 5 różnych rozmiarów, żeby wybrać ten właściwy. Ekspedientka mówi Ci, że ten rozmiar jest dobry? Nie wierz jej! Na pewno kłamie! Ty musisz się sam przekonać!

 3. Wejdź do sklepu z wielkim szyldem "Obuwie dziecięce" i pytaj o rozmiar 44. Dla chłopca. A właściwie dla mężczyzny. Elegancki. Bo w sumie do garnituru szukasz dla męża.
 Bądź oburzona, że nie ma. Przecież buty to buty!

 4. Pokaż model i spytaj, czy panie mają rozmiar 28. Na odpowiedź "Przykro mi, w tym rozmiarze będę miała tylko i wyłącznie tę jedną parę" pokiwaj głową w zadumie, wskaż kolejny i zadaj to samo pytanie. Pokazuj każdy but po kolei i pytaj o rozmiar 28. Pani na pewno kłamie i coś ukrywa. Przecież nie możliwe, żeby w przedziale 18-26 pani nie miała bucików w rozmiarze 28!

 5. Koniecznie nie reaguj, kiedy Twoje dzieci skaczą po meblach, zwalają buty, włażą na zaplecze i rzucają w ekspedientkę chipsami. To tylko dzieci prawda? Wszystko im wolno.

 6. To ekspedientka jest od pilnowania Twojego dziecka, pamiętaj. Wlazło na stół i poleciało na podłogę? Opierdziel ekspedientkę. Biegało po sklepie i uderzyło się o szafkę? Opierdziel ekspedientkę. Wyszło ze sklepu i poszło w bliżej nieokreślonym kierunku? Postrasz ją pozwem, policją, ciocią Stefcią i wujkiem adwokatem, na pewno pójdzie go szukać zostawiając sklep sam- przecież Twoje dziecko jest najważniejsze.

 7. Nie zapomnij, że to Twoje dziecko, nie Ty, ma dokonać wyboru obuwia. Ma dwa lata i głęboko w czarnym miejscu, który but wybrać? Nie ważne. Przez 40 minut chodź za nim po sklepie i pytaj, co woli- zielone czy niebieskie buciki.

 8. Kreuj w dziecku dobry gust i ucz je umiejętnego wyboru. Postaw przez nim 5 par kapci i każ wybrać te, które mu się podobają. Neguj każdy jego wybór dopóki nie wskaże tych, które Ty uznasz warte zakupu.

 9. Koniecznie, pamiętaj- koniecznie!- żądaj wyjątkowej i indywidualnej obsługi i czynnej pomocy od ekspedientki przy wyborze "zielony-niebieski" kiedy na sklepie jest co najmniej! 5 innych rodzin. Ekspedientki są tylko dwie? Trudno, reszta ludzi poczeka. Przecież Ty jesteś najważniejszy.

 10. Nie zapomnij, żeby pokazać każdy zimowy but po kolei i spytać, czy jest nieprzemakalny. Nie ważne, że już na wstępie ekspedientka powiedziała, że KAŻDY z tych modeli ma membranę i JEST NIEPRZEMAKALNY. Mówiąc "każdy z tych modeli" na pewno miała co innego na myśli, nie mogła mówić przecież o każdym modelu.

 11. Wyraź głębokie ubolewanie i oburzenie, że gdy wchodzisz do firmowego sklepu A nie znajdujesz w nim butów firmy B, C i D. Przecież w firmowym sklepie A nie może być tylko butów A! Ty nie szukasz butów A!

 12. Bądź rekinem biznesu. Przynieś do reklamacji znoszone, za małe już na dziecko buty, wymyśl jakiś wiarygodny powód reklamacji i w żądaniach każ napisać, że życzysz sobie wymiany. Najlepiej na większy rozmiar, bo przecież noga urosła. I w innym kolorze, ten się znudził. No i tamten model bardziej Ci się podoba, to niech dadzą tamten zamiast tego.
 Reklamacja odrzucona? A co tam, składaj do skutku. Do zimy jeszcze taaaaaki kawał, na pewno zmiękną.

 13. I nie zapomnij, że butów do reklamacji się nie czyści. Wręcz trzeba je zanurzyć w piasku, błocie, trawie i psich odchodach. Przecież to ekspedientki są od tego, żeby je wyczyścić, nie?

 14. Na dziecko nie wolno krzyczeć. Nie wolno wymagać. Trzeba cierpliwym być, łagodnym. Trzeba usiąść na pufce, z ekspedientką dzierżącą miarkę/buta w dłoni i klęczącą w oczekiwaniu i subtelnie, łagodnie nawoływać swe dziecię. Nawoływać do skutku, milion pińćset sto dziwińćset razy. Nawoływać przez 15 minut. Bo dziecko, odporne na łagodność i subtelny ton głosu, ma Cię głęboko w poważaniu i ani myśli, żeby podejść. Ale nie, Ty nie użyjesz żadnych konkretniejszych środków poza łagodnym i subtelnym nawoływaniem. Najlepiej sprawdzając w tym czasie fakebuka na telefonie. Ekspedientka poczeka. Inni ludzie w sklepie też :)

 Ot, taka tam codzienność w sklepie z butami :D
 Oczywiście wszystko to pisane jest z przymrużeniem oka i na wyrost ;) Bo praca fajna, spotyka się ciekawych ludzi i fajnie jest, kiedy dobierzesz dobrze bucik i widzisz, jak dzieciak śmiga szczęśliwy po sklepie :D
 Ej, chcecie bloga o butach? :D

środa, 2 września 2015

WOLNOŚĆ!!! :D :D :D

 Dziś Chochlik dołączyła do zacnego grona małych terrorystów i rozpoczęła resocjalizację w przedszkolu :D
 Ile ja się naczytałam i nasłuchałam- że będzie płacz, tragedia, że będzie tęsknić, że trzeba na krótko, tylko na kilka godzin, jakieś tygodnie adaptacyjne, że w ogóle moje dziecko przeżyje życiową traumę i załamanie nerwowe.
 Na szczęście Chochlik tego nie czytała i nie słuchała :D

 Młode wstało o 6:45 ze słowami "Mama, wyspałam się, chodźmy do przedszkola!"
 Obejrzała obowiązkową Dorę, wtranżoliła dwa pierogi, załadowała się w żółte ubranie(tydzień kolorów, te sprawy), uzbroiła w plecak i kapcie na buty i pognała do sąsiadki, która nas wozi. W samochodzie odbyła się standardowa gadka z kolegą(a raczej monolog, bo kolega jeszcze nie do końca ogarnia ekspresjonizm Chochlika- w sumie jeszcze nie znalazło się dziecko które by go ogarniało :D).
 Już na widok budynku piszczała jak nakręcony szczeniak. Wpadła do szatni jak huragan, zrobiła "wyrzut z klapka", dała się usadzić na sekundy żeby założyć kapcie i... tyle ją widzieli. Dyrektorka dopiero po chwili zorientowała się, co się w ogóle stało(jak Chochlik-kradziej cichcem dokoptowała się do jej stołu i próbowała zwędzić nożyczki).
 Nie tracąc chwili rzuciłam tylko:
- To pa, zostajesz tu, wrócę po Ciebie później!
 Chochlik nawet nie zaszczyciła mnie spojrzeniem. O tym, że mnie słyszała świadczyło tylko niecierpliwe machnięcie ręką mniej więcej w moim kierunku z pretensjonalnym "No paaaaa!"

 Ach, te stresy, te rozpacze.
 Teraz straszą mnie syndromem dnia drugiego. Że niby w drugim już będzie wiedzieć o co cho i nie będzie chciała iść.
 Ale póki co- my się tym nie przejmujemy :D
 No, to matka-socjopatka idzie pracować. Na kompie. Oglądając serial, żrąc chipsy i żłopiąc energetyka. Przede mną błogie, cudowne, najpiękniejsze w świecie 8 godzin świętego spokoju.
 Ja chyba nie powinnam mieć dzieci :D

piątek, 31 lipca 2015

Zupa i komplementy kulinarne.

 Chochlik to geniusz zła.
 Zagląda do szafki, bierze kolejny sok i idąc do stolika gada do siebie:
- Wypiję tacie wszystkie soki, hehehe...

 Generalnie ciągle gada. Zazwyczaj do ludzi, ale jak już jej nie słuchają to do siebie też umie. I przez sen też gada. Dziś wstała i zaczyna tyradę do Gnoma:
- Tata! Tata! Mogę do Ciebie?
 Gnom burknął coś, co dziecko uznało za zachętę i wpakowało się do wyrka.
- Tata, pójdziemy dziś do miasta? Tata, zrobisz mi jajko? Tata, chcę jajko, tata! Tata, pójdziemy na plac zabaw? Tata, zabierzesz mnie do mamy? Tata, idziemy na dół? Tata, chcę na dół! Tata, a włączysz mi bajkę? Tata? Włączysz? Tata? Chcę bajkę, tata! Tata, lubię bajki, wiesz?
- Jezu, Chochlik, jest 7 rano! Kładź się i śpij!
 Młoda siedzi, siedzi... i zaczyna gadać do siebie.
- Tata wstanie i puści mi bajkę. I zrobi mi jajko. I pójdziemy do mamy. Tak. Pójdziemy. Lubię chodzić do mamy. I pójdziemy z mamą na miasto, kupimy lody, pójdziemy na konika. Lubię konika. I pójdziemy do sklepu, kupimy jajka. I będą zabawki! Lubię zabawki. Tata, lubisz zabawki? Tata! Tata! Idziemy na dół? Włączysz mi bajkę?

 Ja jeszcze mam cierpliwość(choć zostały jej marne strzępki), ale Gnom już zaczyna łapać tiki nerwowe :D

 Chochlik wyraża też pełną aprobatę do mojego gotowania. Dziś zażądała zupy na obiad, więc matka po pracy podreptała do warzywniaka, kupiła kuraka i zupę przyrządziła. Dziecko zjadło ze smakiem, odłożyło łyżkę, odsunęło miskę i rzecze do mnie:
- Dziękuję, mama! Zabijesta zupa!
 Z jednej strony komplement jak cholera(może i druga Gesslerowa rośnie? :D ), a z drugiej... muszę pracować nad słownictwem. Bo mi ni dy rydy nie wychodzi :D

 Ale cóż. Dziecko i tak mam "zabijeste" :D

środa, 29 lipca 2015

Moooooord!

 Uduszę se dziecko. No uduszę jak nic.
 Papier znalazła. Wyciągnęła, wywaliła, zarobiła z psa mumię, "podlała" kwiatki, zabawiła się w Tap Szpadl w kiecce ze srajtaśmy i dążyła właśnie do okna Bóg jeden wiedząc, co chce tam zrobić, gdy wpadłam do pokoju.
- CHOCHLIK!!!!! Co Ty robisz?! No uduszę Cię! Kończyny dolne powyrywam! Na Sybir wyślę!
 Chochlik z radosnym i pełnym uciechy "hihihi!" rzuciła papier i spierdzieliła. I tyle ją widzieli.
 Generalnie ostatnio ma fazę na spierdzielanie. Stwierdza, że "mama, chcę biegać!" i biegnie. Biegnie, biegnie, biegnie..... najczęściej zygzakiem, bo prosto to po frajersku. I w sumie to nawet jej nie interesuje, czy matka gdzieś tam w tle jest czy nie.
 Ja bym chyba nawet krewetki nie umiała wychować...

czwartek, 9 lipca 2015

"To sprawieniedliwe!"

 Chochlik pokazuje pazurki. Buczy, jęczy, męci, marudzi i stwierdza, że wszystko jest "sprawieniedliwe".
 Wczoraj osiągnęła apogeum swoich możliwości, została wygoniona na górę z żądaniem, żeby przestała męczyć biedną matkę i sama sobie włączyła bajkę.
 Szła po schodach i buczała, że "to sprawieniedliwe, jestem za mała, nie umiem sama bajki włączyć..."

 I dzięki jej fazie "tylko histeria nas uratuje!" prawie złamałam sobie palec u nogi.
 Siedziałam na górze, sprzątałam(buhahahahahahahaha), kiedy dobiegł mnie z dołu rozdzierający wrzask, jakby co najmniej stado murzynów próbowało ukraść dziecku jajko. Zerwałam się, wystrzeliłam w kierunku drzwi... i tak przyfasoliłam w krzesło, że zobaczyłam całą konstelację. No ale dzieć się drze, to trzeba lecieć nie zważając na ból, więc klnąc pod nosem jak zawodowy szewc i kulejąc zbiegłam na dół.
 A na dole... histeria. Bo reklamy. I bajka nie leci.
 No myślałam, że jej nogi z... no, że ją skrzywdzę mocno.
 Palec spuchł. Mocno. W sumie na początku nie wyglądał tak źle. Później wylazł siniak. Noga wyglądała jak ofiara "Tańca z glanami". I śmiesznie chrupie jak chodzę.
 Ale będę żyć, bo nie boli.

 Czytam sobie dziś na forum, jak to dzieci w wieku 8-10 miesięcy na pytanie "Gdzie jest zegar?" pięknie wyciągają cudny, pulchniutki paluszek i wskazują wdzięcznie żądany obiekt.
 I tak paczę na swojego Chochlika.
- Raja, gdzie jest zegar?
- Nie wiem. Mama, smoki mieszkają w jaskini, wiesz? I plują ogniem, są zielone, mają łuski, a królik lubi marchewkę!- rzecze moje dziecko orbitując wokół mnie i próbując stanąć na głowie i zrobić wymach nogami jednocześnie.
 Już dawno pozbyłam się złudzeń. Na samą myśl o normach rozwojowych dla tego wieku dostaję spazmów i tików nerwowych.
 W dodatku jest cholernie cwana. Przed chwilą podeszła z uśmiechem i uroczo stwierdziła "mama, kocham Cię!", w międzyczasie podpierdzielając mi zegarek i uciekając jak najszybciej, żebym się nie zorientowała. Mała menda...
 Chochlik się rozwija, to pewne. Ale nie chcę wiedzieć w jakim kierunku...


 Matka-wariatka wraca do rysowania. A przynajmniej próbuje. Próby z lekka żałosne, niemniej twarda bede i dam rade.

wtorek, 2 czerwca 2015

O losie... czemu dziewczynka?!

 Jak już dopuściłam do siebie jakąkolwiek myśl o posiadaniu potomstwa- marzyłam o chłopcu. Miał mieć na imię Gabriel(bo jak mały to Gabryś, a jak większy to poważny Gabriel). Względnie w okresach wzmożonej czytalności Vuko, Ragnar bądź Jacek(na szczęście "zmądrzałam"). Miał być przystojny, zabawny, elokwentny i zadbany. Jak ojciec.
(Bo wtedy jeszcze myślałam, że znajdę zadbanego, przystojnego dawcę genów. Tak... myślałam...)

 A trafiła mi się dziewczynka.
 Zabawna, elokwentna, szalona, wariatka - pasjonatka z wiecznie upitoloną jedzeniem i fragmentami zabawy odzieżą. Jak tatuś...
 Więc zamiast kupować eleganckie koszulki w kratkę i spodenki w kancik- kupuję różowe kiecki i "eleganckie lakierki".
 Zamiast biegać z piłką czy popitalać na rowerze- puszczam bąbelki i tańczę.
 Zamiast mieć z głowy wszelkie sprawy damsko-męskie i ograniczyć się do przypominania, że o kobietę trzeba dbać- czeka mnie tłumaczenie, czemu moja córka pozbywa się cyklicznie płynów z organizmu nie umierając przy tym, czemu przeżywa co miesiąc załamanie nerwowo-dietowe i że seks w wieku 12 lat to nie jest najlepszy sport i prędzej pomoże kilogramom przybyć niż zniknąć.

 Tak... chciałam syna. Mam córkę.
 I co rano jest ta sama bajka.
- Mama, nie ta bluzka!
- Dlaczego?
- Nie ta! Inna!
- Ale ta jest ładna!
- INNA!!!
- A ta?
- Nie, nie ta.
- To może ta?
- Niee.
- A ta...?
- Hm... (chwila napięcia niczym w kole Fortuny) tak, ta.
- Uff... dobrze, to załóż te spodnie.
- Nie, NIE TEEEEEEE!

 Ja się tego spodziewałam. Serio.
 Ale gdzieś tak ok. 10 lat, a nie 3!!! Przecież to to jeszcze nawet się dobrze samo podetrzeć nie umie, a już stwierdza, że tej bluzki nie założy bo jej nie pasuje?!
 No i nie zapominajmy, że już trenuje zrzucanie zbędnych kilogramów uparcie odmawiając jedzenia. Bo ona nie chce kanapki z szynką. Ani z serkiem. Grzanki też nie chce. Zupka na mleku jest bee. Płatki też.
 Ona chce jabłko. Żeby je ugryźć dwa razy, rzucić w kąt i pójść oglądać Dorę.
 Zastrzelcie mnie...

piątek, 22 maja 2015

Ave krowy!

 Moje dziecko jest szatanem.
 Po oddelegowaniu siostrzanej szarańczy do szkoły wracam ze swoją szarańczą sztuk jeden do domu. Przełazimy obok pastwiska, gdzie krowy uprawiają leżing i plażing.
 - Mama, a co to jest?
- To są krowy.
 Szok niezmierny na twarzy, panika w oczach.
- Krowy?! To nie są krowy!
- Tak, kochanie, to są krowy. Tylko takie Irlandzkie.
- To nie są krowy!!!
- Dlaczego?
- Bo nie da się ich zjeść!

 Ja... nie wiem co o tym sądzić. Nie wiem, czy bać się, bo dla niej krowa nie jest krową jeśli nie można jej zjeść- czy o to, że ona doskonale wie, że krowy się je... o.O
 Ciocia Dobra Rada zasugerowała, żeby jej tylko wytłumaczyć, że niektóre krowy dają mleko i nie opłaca się ich jeść.

 Ponad to Chochlik opanowała nowe powiedzonko i każdy poranek jest podobny.
- Mama, mogę bajkę?
- Możesz.
- Ha! Git malina.
 Mówi to z miną, jakby wygrała internety :D
 
 W ogóle zostałam weekendową wielodzietną matką i aktualnie uprawiam jogę, samokontrolę i powstrzymywanie myśli samobójczych. Ale w sumie nie jest źle. Byleby do wtorku.
 A tak serio to dzieciaki nie takie straszne, jak je malują :D I dajemy radę :) Optymistycznie się tego trzymam i liczę, że każdy dzień będzie jak ten pierwszy :D

poniedziałek, 13 kwietnia 2015

"Mama, MAM KREW!

 Dzis bez polskich znakow, bo Gnom mi laptopa kradnie notorycznie i zostawia plewnego tableta, ktory sie na polskie litery wypina.

 Od jakiegos czasu moje dziecie przybiegalo do mnie wyciagajac jedna z 4 konczyn i wolajac "Mama, MAM KREW!". Na owej konczynie oczywiscie nigdy nic nie bylo(oprocz brodu, syfu, ziemi, sladow po flamastrze i miliona bakterii wolajacych o ratunek), jednak mojemu dziecieciu to nie przeszkadzalo.
 W koncu stwierdzilam, ze jak juz tak przybiega to jej wyjasnie, o co chodzi. Wzielam ja na kolana, pokazalam zylki, wyjasnilam ze w sumie to ona w calym ciele "ma krew" i trzeba sie starac, zeby cala nie wyleciala bo bedzie raczej zle.
 2 godziny sie do mnie nie odzywala.
 Juz nie wola, ze "ma krew".
 Nie jestem pewna, czy tak robia normalne matki...

 W dalszym ciagu uskutecznia tez buziorycie(bo w naszej rodzinie nie istnieje "spiew"). Przynajmniej repertuar sie zmienil, juz nie spiewa, ze ja matka bije, tylko ze "jada misie". Kilka razy probowalam sie dowiedziec, gdzie i w sumie po co jada, ale po odpowiedzi, ze "zrobic kupe" przestalam pytac. Wole nie wiedziec...

środa, 1 kwietnia 2015

Wielkanocny powrot :P

 No, matka chyba wraca!
 Co prawda bez polskich znakow, ale chyba mi to wybaczycie ;)

 Melduje, co u Chochlika:
1. Zyje, oddycha, rusza sie. Struny glosowe ma calkowicie w porzadku- co oznajmia darciem paszczy kazdego dnia. Z motoryka tez jest wszystko ok- wspina sie namietnie wszedzie tam, gdzie nie wolno i spada tylko sporadycznie, najczesciej na tylek.
2. Zaczyna odkrywac swoj urok osobisty i z przerazajaca precyzja zaczyna go wykorzystywac. Ostatnio bedac na miescie naciagnela ciocie na lalke, a obcego faceta na loda. Pozostawie to bez komentarza.
3. Zaczyna gwiazdorzyc. Namietnie.
4. Dzis w nocy o 1:16 obudzila mnie aby oznajmic, ze "Mama, dzieci nie pija kawy, wiesz?"
 No coz. Niektore chyba pija- tylko sie nie przyznaja...
5. Probuje zrozumiec, na czym polegaja niektore zabawy. Np. zabawa w chowanego. Odwraca sie do mnie tylem i mowi, zebym jej szukala. Bo przeciez jak ona mnie nie widzi to ja jej tez nie, prawda?
6. Jest zmora, plaga egipska i utrapieniem dla innych dzieci. Bo jako typowa jedynaczka jest przekonana, ze jak czegos dotknie, to jest jej. A nawet jak nie dotknie, ale zobaczy, to tez jest jej. Jak juz w ogole ma w posiadaniu to nigdy czyjes nie bylo- urodzilo sie u niej. I koniec.

 Melduje, co u matki:
1. Ponoc schudla. Nie zauwaza tego w ogole, ale niektorzy tak twierdza. Nie wiem tylko, czy z zalu czy z litosci.
2. Szydelkuje. A raczej probuje. Bo kazdy cos chce, ale jak siadam do roboty to oczywiscie rozlega sie "no tak, a ty ZNOW szydelkujesz, zajelabys sie czym". No ba. Przeciez umiejetnosci zdobywa sie od tak, a nie przez praktyke, nie?
3. Probuje sobie wmowic, ze jestem pieknym, kwitnacym kwiatem lotosu na zajebiscie glaldkiej, blekitnej tafli jeziora. Bo kwiatki lotosu chyba nie morduja dzieci, nie...?
4. Egzystuje. I cierpie, bo potrzebuje wloczki, ale nie chce mi sie po nia isc.

 No... wiec wszystko chyba w normie.

wtorek, 24 lutego 2015

Ciszę... królestwo za ciszę!

 Dziś rano obudziło mnie pacanie po twarzy. Moje kochane dziecko postanowiło wykorzystać chwilową, poranną niedyspozycję matki i upiększyć ją zanim zdąży zaprotestować. Kupienie jej zestawu malowideł było jednym z największych błędów...
 I obudziłam się ze szminką na powiekach i cieniem na policzkach. Dziecko popatrzyło na mnie zadowolone i z satysfakcją w głosie oznajmiło:
- Mama, jesteś babcią!
 Modlę się, żeby nie usłyszeć tego ponownie za te 13-15 lat.

 I gada. Cały czas. Bez przerwy. Ciągle. Nawet podczas jedzenia. Chyba, że ładuję tak szybko, że nie jest w staniej. Ale wtedy zjada bardzo szybko. I dalej gada.
 Nawet przekupstwo nie pomaga.
- Chochlik, przestań gadać to dam Ci lody.
- Huuura! Lody! Nie będę gadać! Nie będę gadać, nie będę gadać, nie będę gadać, nie będę gadać....
 Zastrzelcie mnie.
 Albo teraz. Stoi, trzyma mnie za szlafrok i gada "mama, mama, mama, mama, mama, mama..."
 I gada tak sobie. To nie jest pytanie do mnie.

 Wczoraj znów tańczyła na środku kuchni, czyniła wymachy kończynami i śpiewała "mam tę moc, mam tę MOOOOOOOOOC!"
 Też chcę tę moc. Ale uparcie odmawia mi kontaktu do dilera :(

sobota, 21 lutego 2015

Creepy! ;)

 Dziś wpis w trochę innym stylu.

 Najdziwniejszą porą doby jest dla mnie moment, kiedy noc się kończy, ale dzień się jeszcze nie zaczyna. Na niebie ciemne, nocne niebo z jednej strony ucieka, a z drugiej zaczyna prześwitywać jasne, poranne. Resztki nocy chowają się po kątach, ale nie tracą swojej mocy i wrażenia.  Ptaki jeszcze śpią, nocny wiatr zazwyczaj już ucicha, a dzienny się jeszcze nie obudził. Taki moment, kiedy wszystko zamiera-ostatnia chwila, gdy demony i bożki mogą uciec przed dniem.
 Gdy chodzę o tej porze do pracy, czuję się... dziwnie. W krzakach zawsze coś się rusza, otoczenie robi się jasne, ale cienie czają się gdzieś po bokach. Miejsca jasne i pogodne graniczą z ciemnymi, mrocznymi plamami. Co chwila z boku lub za mną rozlega się szuranie, stukanie, pośpieszne, drobne kroki. Często mam głupie wrażenie, że ktoś za mną idzie- ale za każdym razem, gdy się obracam nie ma tam nikogo.

 Dziś czułam się wyjątkowo dziwnie.
 Zaraz po wyjściu z domu spotkałam białego labradora. Pies stał na środku ulicy i patrzył się za mnie- nie na mnie, tylko właśnie w jakiś punkt, który najwidoczniej miałam za plecami. Stał nieruchomo, z głową wysoko w górze, całe ciało miał napięte jak struna. Oglądałam się za siebie, ale pojęcia nie mam na co patrzył. Gdy mijałam go szerokim łukiem wzdrygnął się kilka razy, ale dalej stał w miejscu- i tyko ciągle, nieprzerwanie wodził za czymś wzrokiem- wychodziło na to, jakoby to coś było za moimi plecami.
 Oglądałam się za nim kilka razy- stał w tym samym miejscu i dalej patrzył.

 Idąc do pracy przechodzę ulicą- z jednej strony mam domy i duży, trawiasty, zaciemniony plac, z drugiej, aż do gór otaczających dolinę rozciągają się pastwiska. O tej porze są jeszcze otoczone mrokiem, wschód jest z drugiej strony.
 Dziś od strony pastwisk w moją stronę szedł pies. Pies był czarny, jakby zgarbiony, w ciemności jarzył się tylko jego oczy i dziwny pysk, który z daleka przypominał ludzką twarz.
 Oglądaliście "Nienarodzonego"?
 Bo pierwsze słowo, które pojawiło się w mojej głowie brzmiało "Dybuk".
 Dopiero gdy był kilka kroków ode mnie światło dnia do niego dotarło- był stary, posiwiały, trzymał w pysku jakąś zabawkę, coś co sprawiało, że w ciemności wyglądał jakby miał maskę na pysku.
 Minął mnie i odszedł w swoją stronę.
 Stwierdziłam, że nie będę tym razem ryzykować chodzenia skrótem obok parku, gdzie stała kiedyś szubienica- poszłam naokoło.

 Jest jeszcze jedno miejsce, które przyprawia mnie o delikatne dreszcze. Skrót między domami, gdzie po obu stronach jest wysoki płot, a latarnie są dopiero za zakrętem- więc 2-3 metry tej dróżki są nieomalże całkiem czarne.
 I w tym czarnym miejscu, w kąciku, stoi porzucona spacerówka.
 Nie wiem, czemu budzi we mnie niepokój. Nie jest jakoś specjalnie stara, nie jest zniszczona, ot- po prostu porzucona spacerówka. Zawsze stoi "tyłem" do mnie, tak że nie widzę siedzenia. I zawsze, jak ją mijam i zaczynam owe siedzenie widzieć- przechodzą mnie dreszcze. Wyobraźnia działa, nigdy nie wiem czy znów okaże się puste... czy tym razem nie.
 Spacerówka stoi tam odkąd tu jestem. Czasem zmienia położenie, nigdy nie wychodząc z ciemności- ale nie znika.

 Ot, tak wyglądają poranki, kiedy noc powoli znika a dzień się budzi. Kiedy powinieneś spać najgłębszym snem i nie widzieć tej przemiany.
 Kiedy demony mają ostatnią chwilę, żeby uciec przed snem- i stają się nieostrożne.

niedziela, 15 lutego 2015

Parę słów o pisaniu i wychowaniu.

Wiecie, jak ciężko czasami napisać notkę?
Przychodzi ci do głowy jakiś temat. Zaczynasz skrobać, głowić się nad formą, tworzyć i nagle jest takie "kufa, ja to już gdzieś czytałam...". I pupka. Trzeba zacząć od nowa. Bo ile można czytać refleksji o wychowaniu, ruchu SS(Strasznych Szczepionek), porządkach czy wnerwiającej rodzinie?

Ale wiecie- w sumie mój blog ma popularność niczym kiribati, to mogę sobie pisać co chcę :D

Jak często z ust dorosłych słychać "nie rusz, nie dotykaj, uspokój się, no co Ty robisz, czemu jesteś taki/a niegrzeczny/a, usiądź w spokoju, zostaw to..."?
Chyba prościej byłoby policzyć, ile razy tego NIE słyszeliśmy... ;)
A tak naprawdę... czemu dziecko ma nie dotykać np. szklanki? "Bo stłucze!!!"
No i...?
To co, ze złota szklanki są? Miliony kosztują...? Jak dzieć ma się nauczyć, że szklanka jest krucha i trzeba się z nią delikatnie obchodzić- skoro nie wolno mu jej ruszać?
Jak ma zrozumieć, że gdy biega jak oszalałe nie patrząc gdzie leci to może krótko mówiąc nurnąć w zieloność- skoro nie wolno mu biegać?
Jak ma zrozumieć znaczenie słów "gorący, zimny, słony, pikantny" skoro ciągle słyszy "nie rusz, nie rusz, NIE RUSZ!!!"?
Znam gro dorosłych, do których najprostsze słowa nie docierają- a od dziecka tego oczekujemy? :D

Jak Chochlik się urodził to na tapecie był u nas temat "kominek". Że co my z nim zrobimy, jak zabezpieczymy, że dziecka trzeba będzie pilnować dzień i noc...
Aż dziw, że ludzkość nie wymarła, skoro tyle pokoleń wychowało się w obecności morderczych kominków, piecy i- o zgrozo!- ognisk :D
"Bo dotknie i się poparzy". No dotknęła. Zdziwiła się. Ba, nawet sama(zła ze mnie matka) zbliżyłam jej rękę do kominka. I dodałam "zobacz, to jest gorące".
Dziecko stwierdziło "acha" i... straciło zainteresowanie piecem. Bo skoro już wie, co to jest, to po co się tym dalej interesować? Lepiej odkrywać nieznane.
I nigdy nie wbiegła na niego, tak jak mi wieszczyło wiele osób. Nigdy nie przydzwoniła w niego twarzą i nie oszpeciła się na całe życie, jak mi też przepowiadali. Ba, nawet nigdy nie próbowała go sama dotknąć- a tak miało być NA PEWNO.
Bo kominek jest stałym elementem jej otoczenia- więc interesujący nie jest ;)

I tak się życie toczy. Oczywiście jest parę rzeczy, których dziecku nie wyjaśnimy i musimy wymagać bezwzględnego posłuszeństwa(jakoś tak mam pewne opory przed pozwoleniem dziecku na zobaczenie, czym grozi wybieganie na ulicę czy głaskanie totalnie obcego, warczącego i wielkiego psa...), ale nie dajmy się zwariować- jakoś ten świat i jego zasady poznać musi, a słowa często są puste i nie mają znaczenia dla żądnego wrażeń małego gnoma ;)

poniedziałek, 9 lutego 2015

O zaradności słów kilka.

 Ano właśnie- o zaradności czy wykorzystaniu?

 Gnom mi opowiedział wczoraj, co się działo jak wracał z Szamanką do domu.
 Jak przystało na dobre dziecko, Szamanka zaciągnęła ojca na plac zabaw. Zastała tam zjeżdżalnię, huśtawkę, karuzelę i chłopca w piaskownicy. Chłopiec ok. 10 lat, taki standardowy, siedział i bawił się wiaderkiem i NIĄ- obiektem westchnień mojego dziecka od pierwszego wejrzenia, czyli niebieską łopatką.
 Szamanka niewiele myśląc podeszła do chłopca, władczo wyciągnęła rękę i równie władczo stwierdziła:
- Szamanka chce łopatkę!
 Chłopiec zdębiał. Nie jestem pewna czy przez jej ton czy przez fakt, że kompletnie jej nie rozumiał.
 Szamanka uznała to drugie, więc nachyliła się mocniej i wyraziściej wskazała palcem.
- Szamanka chce łopatkę! (nagły przeskok między synapsami) Proszę!
 Chłopiec zrozumiał, ale nie wyszedł ze zdumienia.
- But... it's mine!
 To było wyzwanie dla mojego dziecka.
 Ale nie na długo.
 Sięgnęła do kieszeni, wyciągnęła zdobycznego batona na którego namówiła ojca w sklepie, wyciągnęła w stronę chłopca i znów zarzuciła temat:
- Szamanka chce łopatkę, proszę!
 Wymiana została dokonana na korzyść mojego dziecka. Czy na korzyść chłopca nie wiem, bo ponoć minę miał zagadkową jak jadł tego batona i patrzył z lekkim niezrozumieniem za szybko oddalającą się Szamanką dzierżącą jego niebieską łopatkę. Obiektu "mama chłopca" nie zlokalizowano.
 I w sumie dobrze, bo mądry tatuś nie pomyślał, żeby zainterweniować kiedy jego dziecko robi w wuja inne...

wtorek, 27 stycznia 2015

"Wielki" powrót! :)

 Ha, internety mi wracają- to wraca i Matka Roku :D

 Szamanka rozwija się nad wyraz prawidłowo i nad wyraz szybko. Dziś odkrywczo podczas dyskusji z ciocią stwierdziło, że "mama i tata" są niedobrzy. Ciocia zapytała(jakże prawidłowo) "No tata jest niedobry, to wiem(ich stosunki są dosyć... napięte :P ), ale czemu mama jest niedobra?"
 Co odpowiedziało moje dziecko?
 "Bo źle się czuje".
 Wniosek jeden- matka ma być wesołym robotem bez programu "chcę się wyspać/wykąpać/żyć jak człowiek".

 Okazuje się też, że moje dziecko nie należy do tych wspaniałych, małych aniołków, które całymi dniami siedzą cichutko i rysują/czytają/bawią się. Odkrywam to średnio 4 razy dziennie, ale mój mózg z uporem maniaka tę informację intuicyjnie wypiera, bo dalej mnie to dziwi.
 Chochlik nawet podczas robienia kanapek stoi i kręci tyłkiem w rytm muzyki. I śpiewa. Tak samo jak matka kompletnie nie przejmując się tym, że nie umie :D
 I ma nawet swoją własną choreografię do każdego utworu. Składa się ona z kręcenia kuprem, wymachów rękami, siarczystych kopów w przestrzeń kosmiczną i szerokich, zamaszystych szpagatów. Bardzo ładnie łączy składanie modłów do bóstw z udawaniem naćpanego ekspresjonisty. Dziewczynka z teledysku "Chandelier" to przy niej amatorszczyzna.

 Dodatkowo każde miejsce i czas są dobre do pokazania swoich umiejętności. Właśnie dzwoniła do mnie ciocia, która zabrała Chochlika w miasto- oznajmiła, że moje dziecię właśnie na środku ulicy ku uciesze gawiedzi odśpiewało "Let it go" z Frozen zaprezentowało swój układ. Gawiedź ponoć była zachwycona.
 I stwierdziła, że nie mówi się "hello", tylko "thank you". I wszystkim mijanym na ulicy dziękuje.
 Na szczęście to ciocia ją w miasto wzięła, nie ja. Uff.

sobota, 3 stycznia 2015

Nudno- bo znów refleksyjnie.

Dziś się dowiedziałam, że tłamszę swoje dziecko, gdy używam słów "musisz" i "masz". Że każąc mu coś zrobić- a nie prosząc- zabijam jego osobowość i naruszam psychikę.
Wczoraj dowiedziałam się z telewizji od "znanej pani blogerki", że społeczeństwo jest nieprzyjazne i wrogie dzieciom, bo przebieranie dziecka na środku restauracji jest całkowicie w porządku.
I myślę sobie cichutko tylko jedno- czemu teraz o wiele ważniejsze jest budowanie osobowości dziecka niż przygotowanie go do życia w społeczeństwie, które najczęściej jego delikatną osobowość będzie miało gdzieś?

Oczywiście zgadzam się całkowicie z tym, że z dzieckiem trzeba się liczyć. Że trzeba zachowywać sie w stosunku do niego fair, mówić proszę, przepraszam, dziękuję, pomagać mu w radzeniu sobie z frustracjami i problemami.
Ale czemu mylimy konsekwencję z tłamszeniem? Czemu od dorosłego wymagamy ponoszenia konsekwencji swoich czynów, a dziecko chcemy uczyć, że owych konsekwencji ponosić nie musi, bo jest "delikatnym dzieckiem z delikatną psychiką"?
I sytuacja z restauracji- dorosły defektujący na środku ulicy jest "chamem, debilem i idiotą", a mały człowiek "tylko dzieckiem". Bo przecież kupy dzieci nie śmierdzą, prawda? ;)

Może być tak, że wychowam swoją córkę na małą, stłamszoną istotę. Że nie będzie umiała radzić sobie z problemami, że będzie bardzo podatna na otoczenie, że będzie dawała się wykorzystać.
Zawsze jest takie ryzyko. Nie ma jedynej, właściwej i słusznej metody. Zawsze się popełnia błędy- zwłaszcza, jak ma się pierwsze dziecko. A tu z jednej strony któraś matka podpowiada jedno, druga drugie, każda jest przekonana o słuszności swoich metod, u każdej z nich jej metoda się sprawdza. I co robić? Kogo słuchać? Czyje rady stosować? Każda uważa, że jej są najlepsze.

Osobiście staram się słuchać instynktu. Czytać, obserwować i robić to, co mi serce podpowiada.
Jestem chwilami okrutna dla swojej córki(według niektórych)- bo uważam, że świat się z nią pieścić nie będzie. Ja, jako matka, oczywiście chciałabym ją przed tym uchronić- ale wiem, że zwyczajnie NIE DAM RADY.
Bo co- zamknę ją w szklanej kuli? Będę wmawiać, że ona i tylko ona ma rację, a cały świat jest zły?
Nie.
Powiem, że wiele złego ją spotka. ALE jednocześnie wyjaśnię, że nie warto się tym przejmować, bo po co- skoro jest tyle fajnych rzeczy na świecie? Co z tego, że ktoś był dla niej niemiły w pracy- skoro ma znajomych, którzy ją lubią i wspierają? Co z tego, że miała zły dzień- skoro miała milion lepszych? Co z tego, że dostała tym razem pałę z klasówki- skoro mogę jej pomóc się uczyć i poprawi ją na piątkę?
Co z tego, że świat potrafi być zły i okrutny- skoro potrafi być też śliczny, zachwycający i wspaniały?

Popełniam i popełnię jeszcze miliony błędów wychowawczych. Milion razy jeszcze się pomylę, zmienię pogląd i drogę życiową.
Bo jestem tylko człowiekiem, nie Bogiem.
I chcę, żeby moje dziecko to wiedziało.
Żeby wiedziało, że matka się myli i ona też może. Że matka popełnia błędy i ona też może.
Że matka pomimo tego kocha ją z całego serca i niezależnie od tego, jakie błędy popełni dalej kochać będzie- choć nie musi się z nią zgadzać.
Że kocha się pomimo czegoś, a nie za coś.

W tym myśleniu na pewno też jest jakiś błąd. I mogę się go doszukiwać, próbować naprawić i być doskonałą.
Ale nie wiem, czy chcę- i czy powinnam.
Doskonałe rzeczy są nudne i sztuczne ;)