Moje dziecko jest szatanem.
Po oddelegowaniu siostrzanej szarańczy do szkoły wracam ze swoją szarańczą sztuk jeden do domu. Przełazimy obok pastwiska, gdzie krowy uprawiają leżing i plażing.
- Mama, a co to jest?
- To są krowy.
Szok niezmierny na twarzy, panika w oczach.
- Krowy?! To nie są krowy!
- Tak, kochanie, to są krowy. Tylko takie Irlandzkie.
- To nie są krowy!!!
- Dlaczego?
- Bo nie da się ich zjeść!
Ja... nie wiem co o tym sądzić. Nie wiem, czy bać się, bo dla niej krowa nie jest krową jeśli nie można jej zjeść- czy o to, że ona doskonale wie, że krowy się je... o.O
Ciocia Dobra Rada zasugerowała, żeby jej tylko wytłumaczyć, że niektóre krowy dają mleko i nie opłaca się ich jeść.
Ponad to Chochlik opanowała nowe powiedzonko i każdy poranek jest podobny.
- Mama, mogę bajkę?
- Możesz.
- Ha! Git malina.
Mówi to z miną, jakby wygrała internety :D
W ogóle zostałam weekendową wielodzietną matką i aktualnie uprawiam jogę, samokontrolę i powstrzymywanie myśli samobójczych. Ale w sumie nie jest źle. Byleby do wtorku.
A tak serio to dzieciaki nie takie straszne, jak je malują :D I dajemy radę :) Optymistycznie się tego trzymam i liczę, że każdy dzień będzie jak ten pierwszy :D