wtorek, 24 lutego 2015

Ciszę... królestwo za ciszę!

 Dziś rano obudziło mnie pacanie po twarzy. Moje kochane dziecko postanowiło wykorzystać chwilową, poranną niedyspozycję matki i upiększyć ją zanim zdąży zaprotestować. Kupienie jej zestawu malowideł było jednym z największych błędów...
 I obudziłam się ze szminką na powiekach i cieniem na policzkach. Dziecko popatrzyło na mnie zadowolone i z satysfakcją w głosie oznajmiło:
- Mama, jesteś babcią!
 Modlę się, żeby nie usłyszeć tego ponownie za te 13-15 lat.

 I gada. Cały czas. Bez przerwy. Ciągle. Nawet podczas jedzenia. Chyba, że ładuję tak szybko, że nie jest w staniej. Ale wtedy zjada bardzo szybko. I dalej gada.
 Nawet przekupstwo nie pomaga.
- Chochlik, przestań gadać to dam Ci lody.
- Huuura! Lody! Nie będę gadać! Nie będę gadać, nie będę gadać, nie będę gadać, nie będę gadać....
 Zastrzelcie mnie.
 Albo teraz. Stoi, trzyma mnie za szlafrok i gada "mama, mama, mama, mama, mama, mama..."
 I gada tak sobie. To nie jest pytanie do mnie.

 Wczoraj znów tańczyła na środku kuchni, czyniła wymachy kończynami i śpiewała "mam tę moc, mam tę MOOOOOOOOOC!"
 Też chcę tę moc. Ale uparcie odmawia mi kontaktu do dilera :(

sobota, 21 lutego 2015

Creepy! ;)

 Dziś wpis w trochę innym stylu.

 Najdziwniejszą porą doby jest dla mnie moment, kiedy noc się kończy, ale dzień się jeszcze nie zaczyna. Na niebie ciemne, nocne niebo z jednej strony ucieka, a z drugiej zaczyna prześwitywać jasne, poranne. Resztki nocy chowają się po kątach, ale nie tracą swojej mocy i wrażenia.  Ptaki jeszcze śpią, nocny wiatr zazwyczaj już ucicha, a dzienny się jeszcze nie obudził. Taki moment, kiedy wszystko zamiera-ostatnia chwila, gdy demony i bożki mogą uciec przed dniem.
 Gdy chodzę o tej porze do pracy, czuję się... dziwnie. W krzakach zawsze coś się rusza, otoczenie robi się jasne, ale cienie czają się gdzieś po bokach. Miejsca jasne i pogodne graniczą z ciemnymi, mrocznymi plamami. Co chwila z boku lub za mną rozlega się szuranie, stukanie, pośpieszne, drobne kroki. Często mam głupie wrażenie, że ktoś za mną idzie- ale za każdym razem, gdy się obracam nie ma tam nikogo.

 Dziś czułam się wyjątkowo dziwnie.
 Zaraz po wyjściu z domu spotkałam białego labradora. Pies stał na środku ulicy i patrzył się za mnie- nie na mnie, tylko właśnie w jakiś punkt, który najwidoczniej miałam za plecami. Stał nieruchomo, z głową wysoko w górze, całe ciało miał napięte jak struna. Oglądałam się za siebie, ale pojęcia nie mam na co patrzył. Gdy mijałam go szerokim łukiem wzdrygnął się kilka razy, ale dalej stał w miejscu- i tyko ciągle, nieprzerwanie wodził za czymś wzrokiem- wychodziło na to, jakoby to coś było za moimi plecami.
 Oglądałam się za nim kilka razy- stał w tym samym miejscu i dalej patrzył.

 Idąc do pracy przechodzę ulicą- z jednej strony mam domy i duży, trawiasty, zaciemniony plac, z drugiej, aż do gór otaczających dolinę rozciągają się pastwiska. O tej porze są jeszcze otoczone mrokiem, wschód jest z drugiej strony.
 Dziś od strony pastwisk w moją stronę szedł pies. Pies był czarny, jakby zgarbiony, w ciemności jarzył się tylko jego oczy i dziwny pysk, który z daleka przypominał ludzką twarz.
 Oglądaliście "Nienarodzonego"?
 Bo pierwsze słowo, które pojawiło się w mojej głowie brzmiało "Dybuk".
 Dopiero gdy był kilka kroków ode mnie światło dnia do niego dotarło- był stary, posiwiały, trzymał w pysku jakąś zabawkę, coś co sprawiało, że w ciemności wyglądał jakby miał maskę na pysku.
 Minął mnie i odszedł w swoją stronę.
 Stwierdziłam, że nie będę tym razem ryzykować chodzenia skrótem obok parku, gdzie stała kiedyś szubienica- poszłam naokoło.

 Jest jeszcze jedno miejsce, które przyprawia mnie o delikatne dreszcze. Skrót między domami, gdzie po obu stronach jest wysoki płot, a latarnie są dopiero za zakrętem- więc 2-3 metry tej dróżki są nieomalże całkiem czarne.
 I w tym czarnym miejscu, w kąciku, stoi porzucona spacerówka.
 Nie wiem, czemu budzi we mnie niepokój. Nie jest jakoś specjalnie stara, nie jest zniszczona, ot- po prostu porzucona spacerówka. Zawsze stoi "tyłem" do mnie, tak że nie widzę siedzenia. I zawsze, jak ją mijam i zaczynam owe siedzenie widzieć- przechodzą mnie dreszcze. Wyobraźnia działa, nigdy nie wiem czy znów okaże się puste... czy tym razem nie.
 Spacerówka stoi tam odkąd tu jestem. Czasem zmienia położenie, nigdy nie wychodząc z ciemności- ale nie znika.

 Ot, tak wyglądają poranki, kiedy noc powoli znika a dzień się budzi. Kiedy powinieneś spać najgłębszym snem i nie widzieć tej przemiany.
 Kiedy demony mają ostatnią chwilę, żeby uciec przed snem- i stają się nieostrożne.

niedziela, 15 lutego 2015

Parę słów o pisaniu i wychowaniu.

Wiecie, jak ciężko czasami napisać notkę?
Przychodzi ci do głowy jakiś temat. Zaczynasz skrobać, głowić się nad formą, tworzyć i nagle jest takie "kufa, ja to już gdzieś czytałam...". I pupka. Trzeba zacząć od nowa. Bo ile można czytać refleksji o wychowaniu, ruchu SS(Strasznych Szczepionek), porządkach czy wnerwiającej rodzinie?

Ale wiecie- w sumie mój blog ma popularność niczym kiribati, to mogę sobie pisać co chcę :D

Jak często z ust dorosłych słychać "nie rusz, nie dotykaj, uspokój się, no co Ty robisz, czemu jesteś taki/a niegrzeczny/a, usiądź w spokoju, zostaw to..."?
Chyba prościej byłoby policzyć, ile razy tego NIE słyszeliśmy... ;)
A tak naprawdę... czemu dziecko ma nie dotykać np. szklanki? "Bo stłucze!!!"
No i...?
To co, ze złota szklanki są? Miliony kosztują...? Jak dzieć ma się nauczyć, że szklanka jest krucha i trzeba się z nią delikatnie obchodzić- skoro nie wolno mu jej ruszać?
Jak ma zrozumieć, że gdy biega jak oszalałe nie patrząc gdzie leci to może krótko mówiąc nurnąć w zieloność- skoro nie wolno mu biegać?
Jak ma zrozumieć znaczenie słów "gorący, zimny, słony, pikantny" skoro ciągle słyszy "nie rusz, nie rusz, NIE RUSZ!!!"?
Znam gro dorosłych, do których najprostsze słowa nie docierają- a od dziecka tego oczekujemy? :D

Jak Chochlik się urodził to na tapecie był u nas temat "kominek". Że co my z nim zrobimy, jak zabezpieczymy, że dziecka trzeba będzie pilnować dzień i noc...
Aż dziw, że ludzkość nie wymarła, skoro tyle pokoleń wychowało się w obecności morderczych kominków, piecy i- o zgrozo!- ognisk :D
"Bo dotknie i się poparzy". No dotknęła. Zdziwiła się. Ba, nawet sama(zła ze mnie matka) zbliżyłam jej rękę do kominka. I dodałam "zobacz, to jest gorące".
Dziecko stwierdziło "acha" i... straciło zainteresowanie piecem. Bo skoro już wie, co to jest, to po co się tym dalej interesować? Lepiej odkrywać nieznane.
I nigdy nie wbiegła na niego, tak jak mi wieszczyło wiele osób. Nigdy nie przydzwoniła w niego twarzą i nie oszpeciła się na całe życie, jak mi też przepowiadali. Ba, nawet nigdy nie próbowała go sama dotknąć- a tak miało być NA PEWNO.
Bo kominek jest stałym elementem jej otoczenia- więc interesujący nie jest ;)

I tak się życie toczy. Oczywiście jest parę rzeczy, których dziecku nie wyjaśnimy i musimy wymagać bezwzględnego posłuszeństwa(jakoś tak mam pewne opory przed pozwoleniem dziecku na zobaczenie, czym grozi wybieganie na ulicę czy głaskanie totalnie obcego, warczącego i wielkiego psa...), ale nie dajmy się zwariować- jakoś ten świat i jego zasady poznać musi, a słowa często są puste i nie mają znaczenia dla żądnego wrażeń małego gnoma ;)

poniedziałek, 9 lutego 2015

O zaradności słów kilka.

 Ano właśnie- o zaradności czy wykorzystaniu?

 Gnom mi opowiedział wczoraj, co się działo jak wracał z Szamanką do domu.
 Jak przystało na dobre dziecko, Szamanka zaciągnęła ojca na plac zabaw. Zastała tam zjeżdżalnię, huśtawkę, karuzelę i chłopca w piaskownicy. Chłopiec ok. 10 lat, taki standardowy, siedział i bawił się wiaderkiem i NIĄ- obiektem westchnień mojego dziecka od pierwszego wejrzenia, czyli niebieską łopatką.
 Szamanka niewiele myśląc podeszła do chłopca, władczo wyciągnęła rękę i równie władczo stwierdziła:
- Szamanka chce łopatkę!
 Chłopiec zdębiał. Nie jestem pewna czy przez jej ton czy przez fakt, że kompletnie jej nie rozumiał.
 Szamanka uznała to drugie, więc nachyliła się mocniej i wyraziściej wskazała palcem.
- Szamanka chce łopatkę! (nagły przeskok między synapsami) Proszę!
 Chłopiec zrozumiał, ale nie wyszedł ze zdumienia.
- But... it's mine!
 To było wyzwanie dla mojego dziecka.
 Ale nie na długo.
 Sięgnęła do kieszeni, wyciągnęła zdobycznego batona na którego namówiła ojca w sklepie, wyciągnęła w stronę chłopca i znów zarzuciła temat:
- Szamanka chce łopatkę, proszę!
 Wymiana została dokonana na korzyść mojego dziecka. Czy na korzyść chłopca nie wiem, bo ponoć minę miał zagadkową jak jadł tego batona i patrzył z lekkim niezrozumieniem za szybko oddalającą się Szamanką dzierżącą jego niebieską łopatkę. Obiektu "mama chłopca" nie zlokalizowano.
 I w sumie dobrze, bo mądry tatuś nie pomyślał, żeby zainterweniować kiedy jego dziecko robi w wuja inne...