wtorek, 27 stycznia 2015

"Wielki" powrót! :)

 Ha, internety mi wracają- to wraca i Matka Roku :D

 Szamanka rozwija się nad wyraz prawidłowo i nad wyraz szybko. Dziś odkrywczo podczas dyskusji z ciocią stwierdziło, że "mama i tata" są niedobrzy. Ciocia zapytała(jakże prawidłowo) "No tata jest niedobry, to wiem(ich stosunki są dosyć... napięte :P ), ale czemu mama jest niedobra?"
 Co odpowiedziało moje dziecko?
 "Bo źle się czuje".
 Wniosek jeden- matka ma być wesołym robotem bez programu "chcę się wyspać/wykąpać/żyć jak człowiek".

 Okazuje się też, że moje dziecko nie należy do tych wspaniałych, małych aniołków, które całymi dniami siedzą cichutko i rysują/czytają/bawią się. Odkrywam to średnio 4 razy dziennie, ale mój mózg z uporem maniaka tę informację intuicyjnie wypiera, bo dalej mnie to dziwi.
 Chochlik nawet podczas robienia kanapek stoi i kręci tyłkiem w rytm muzyki. I śpiewa. Tak samo jak matka kompletnie nie przejmując się tym, że nie umie :D
 I ma nawet swoją własną choreografię do każdego utworu. Składa się ona z kręcenia kuprem, wymachów rękami, siarczystych kopów w przestrzeń kosmiczną i szerokich, zamaszystych szpagatów. Bardzo ładnie łączy składanie modłów do bóstw z udawaniem naćpanego ekspresjonisty. Dziewczynka z teledysku "Chandelier" to przy niej amatorszczyzna.

 Dodatkowo każde miejsce i czas są dobre do pokazania swoich umiejętności. Właśnie dzwoniła do mnie ciocia, która zabrała Chochlika w miasto- oznajmiła, że moje dziecię właśnie na środku ulicy ku uciesze gawiedzi odśpiewało "Let it go" z Frozen zaprezentowało swój układ. Gawiedź ponoć była zachwycona.
 I stwierdziła, że nie mówi się "hello", tylko "thank you". I wszystkim mijanym na ulicy dziękuje.
 Na szczęście to ciocia ją w miasto wzięła, nie ja. Uff.

sobota, 3 stycznia 2015

Nudno- bo znów refleksyjnie.

Dziś się dowiedziałam, że tłamszę swoje dziecko, gdy używam słów "musisz" i "masz". Że każąc mu coś zrobić- a nie prosząc- zabijam jego osobowość i naruszam psychikę.
Wczoraj dowiedziałam się z telewizji od "znanej pani blogerki", że społeczeństwo jest nieprzyjazne i wrogie dzieciom, bo przebieranie dziecka na środku restauracji jest całkowicie w porządku.
I myślę sobie cichutko tylko jedno- czemu teraz o wiele ważniejsze jest budowanie osobowości dziecka niż przygotowanie go do życia w społeczeństwie, które najczęściej jego delikatną osobowość będzie miało gdzieś?

Oczywiście zgadzam się całkowicie z tym, że z dzieckiem trzeba się liczyć. Że trzeba zachowywać sie w stosunku do niego fair, mówić proszę, przepraszam, dziękuję, pomagać mu w radzeniu sobie z frustracjami i problemami.
Ale czemu mylimy konsekwencję z tłamszeniem? Czemu od dorosłego wymagamy ponoszenia konsekwencji swoich czynów, a dziecko chcemy uczyć, że owych konsekwencji ponosić nie musi, bo jest "delikatnym dzieckiem z delikatną psychiką"?
I sytuacja z restauracji- dorosły defektujący na środku ulicy jest "chamem, debilem i idiotą", a mały człowiek "tylko dzieckiem". Bo przecież kupy dzieci nie śmierdzą, prawda? ;)

Może być tak, że wychowam swoją córkę na małą, stłamszoną istotę. Że nie będzie umiała radzić sobie z problemami, że będzie bardzo podatna na otoczenie, że będzie dawała się wykorzystać.
Zawsze jest takie ryzyko. Nie ma jedynej, właściwej i słusznej metody. Zawsze się popełnia błędy- zwłaszcza, jak ma się pierwsze dziecko. A tu z jednej strony któraś matka podpowiada jedno, druga drugie, każda jest przekonana o słuszności swoich metod, u każdej z nich jej metoda się sprawdza. I co robić? Kogo słuchać? Czyje rady stosować? Każda uważa, że jej są najlepsze.

Osobiście staram się słuchać instynktu. Czytać, obserwować i robić to, co mi serce podpowiada.
Jestem chwilami okrutna dla swojej córki(według niektórych)- bo uważam, że świat się z nią pieścić nie będzie. Ja, jako matka, oczywiście chciałabym ją przed tym uchronić- ale wiem, że zwyczajnie NIE DAM RADY.
Bo co- zamknę ją w szklanej kuli? Będę wmawiać, że ona i tylko ona ma rację, a cały świat jest zły?
Nie.
Powiem, że wiele złego ją spotka. ALE jednocześnie wyjaśnię, że nie warto się tym przejmować, bo po co- skoro jest tyle fajnych rzeczy na świecie? Co z tego, że ktoś był dla niej niemiły w pracy- skoro ma znajomych, którzy ją lubią i wspierają? Co z tego, że miała zły dzień- skoro miała milion lepszych? Co z tego, że dostała tym razem pałę z klasówki- skoro mogę jej pomóc się uczyć i poprawi ją na piątkę?
Co z tego, że świat potrafi być zły i okrutny- skoro potrafi być też śliczny, zachwycający i wspaniały?

Popełniam i popełnię jeszcze miliony błędów wychowawczych. Milion razy jeszcze się pomylę, zmienię pogląd i drogę życiową.
Bo jestem tylko człowiekiem, nie Bogiem.
I chcę, żeby moje dziecko to wiedziało.
Żeby wiedziało, że matka się myli i ona też może. Że matka popełnia błędy i ona też może.
Że matka pomimo tego kocha ją z całego serca i niezależnie od tego, jakie błędy popełni dalej kochać będzie- choć nie musi się z nią zgadzać.
Że kocha się pomimo czegoś, a nie za coś.

W tym myśleniu na pewno też jest jakiś błąd. I mogę się go doszukiwać, próbować naprawić i być doskonałą.
Ale nie wiem, czy chcę- i czy powinnam.
Doskonałe rzeczy są nudne i sztuczne ;)