Dziś wpis w trochę innym stylu.
Najdziwniejszą porą doby jest dla mnie moment, kiedy noc się kończy, ale dzień się jeszcze nie zaczyna. Na niebie ciemne, nocne niebo z jednej strony ucieka, a z drugiej zaczyna prześwitywać jasne, poranne. Resztki nocy chowają się po kątach, ale nie tracą swojej mocy i wrażenia. Ptaki jeszcze śpią, nocny wiatr zazwyczaj już ucicha, a dzienny się jeszcze nie obudził. Taki moment, kiedy wszystko zamiera-ostatnia chwila, gdy demony i bożki mogą uciec przed dniem.
Gdy chodzę o tej porze do pracy, czuję się... dziwnie. W krzakach zawsze coś się rusza, otoczenie robi się jasne, ale cienie czają się gdzieś po bokach. Miejsca jasne i pogodne graniczą z ciemnymi, mrocznymi plamami. Co chwila z boku lub za mną rozlega się szuranie, stukanie, pośpieszne, drobne kroki. Często mam głupie wrażenie, że ktoś za mną idzie- ale za każdym razem, gdy się obracam nie ma tam nikogo.
Dziś czułam się wyjątkowo dziwnie.
Zaraz po wyjściu z domu spotkałam białego labradora. Pies stał na środku ulicy i patrzył się za mnie- nie na mnie, tylko właśnie w jakiś punkt, który najwidoczniej miałam za plecami. Stał nieruchomo, z głową wysoko w górze, całe ciało miał napięte jak struna. Oglądałam się za siebie, ale pojęcia nie mam na co patrzył. Gdy mijałam go szerokim łukiem wzdrygnął się kilka razy, ale dalej stał w miejscu- i tyko ciągle, nieprzerwanie wodził za czymś wzrokiem- wychodziło na to, jakoby to coś było za moimi plecami.
Oglądałam się za nim kilka razy- stał w tym samym miejscu i dalej patrzył.
Idąc do pracy przechodzę ulicą- z jednej strony mam domy i duży, trawiasty, zaciemniony plac, z drugiej, aż do gór otaczających dolinę rozciągają się pastwiska. O tej porze są jeszcze otoczone mrokiem, wschód jest z drugiej strony.
Dziś od strony pastwisk w moją stronę szedł pies. Pies był czarny, jakby zgarbiony, w ciemności jarzył się tylko jego oczy i dziwny pysk, który z daleka przypominał ludzką twarz.
Oglądaliście "Nienarodzonego"?
Bo pierwsze słowo, które pojawiło się w mojej głowie brzmiało "Dybuk".
Dopiero gdy był kilka kroków ode mnie światło dnia do niego dotarło- był stary, posiwiały, trzymał w pysku jakąś zabawkę, coś co sprawiało, że w ciemności wyglądał jakby miał maskę na pysku.
Minął mnie i odszedł w swoją stronę.
Stwierdziłam, że nie będę tym razem ryzykować chodzenia skrótem obok parku, gdzie stała kiedyś szubienica- poszłam naokoło.
Jest jeszcze jedno miejsce, które przyprawia mnie o delikatne dreszcze. Skrót między domami, gdzie po obu stronach jest wysoki płot, a latarnie są dopiero za zakrętem- więc 2-3 metry tej dróżki są nieomalże całkiem czarne.
I w tym czarnym miejscu, w kąciku, stoi porzucona spacerówka.
Nie wiem, czemu budzi we mnie niepokój. Nie jest jakoś specjalnie stara, nie jest zniszczona, ot- po prostu porzucona spacerówka. Zawsze stoi "tyłem" do mnie, tak że nie widzę siedzenia. I zawsze, jak ją mijam i zaczynam owe siedzenie widzieć- przechodzą mnie dreszcze. Wyobraźnia działa, nigdy nie wiem czy znów okaże się puste... czy tym razem nie.
Spacerówka stoi tam odkąd tu jestem. Czasem zmienia położenie, nigdy nie wychodząc z ciemności- ale nie znika.
Ot, tak wyglądają poranki, kiedy noc powoli znika a dzień się budzi. Kiedy powinieneś spać najgłębszym snem i nie widzieć tej przemiany.
Kiedy demony mają ostatnią chwilę, żeby uciec przed snem- i stają się nieostrożne.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz