Dziś się zorientowałam, że pozwalam swojemu dziecku robić z siebie niewolnicę.
Chochlik je. Rozlała picie.
- Mama, cieraj! Lane!
Matka leci po ścierkę i wyciera.
Chochlik chce bajkę.
- Mama! Bajke łoncz!
Mama leci i bajkę włącza. Bajka nie pasuje. Chochlik krzyczy i jęczy.
- Maaaaaama, nie ta! Inna!
Mama posłusznie lata po kanałach i szuka upragnionej bajki(która po 5 minutach zmieni status z "upragnionej" na "chyba kpisz, że ja to będę oglądać").
Chochlik chce pić.
- Mama, butla!
Mama idzie, szuka butli po całym domu, czołga się pod stołami i krzesłami, myje, nalewa, podaje.
Chochlik wyszła na spacer. Przeszła 3 kroki. Stanęła przed matką, zrobiła groźną minę i wyciągnęła ręce.
Matka bierze dziecko, sadza sobie na biodrze przekładając zakupy na drugą stronę i ciura pod górkę, wypluwając okazyjnie płuca.
Nosz kurna.
Tak się bawić nie będziemy. Matka to nie niewolnica, nie przypominam sobie też żebym urodziła dziecko bez rączek i nóżek. Mała też nie jest, ogarnia liczenie do dziesięciu, chodzenie do toalety i szantaż emocjonalny to ogarnie też szukanie butli, wycieranie po sobie i odnoszenie talerza do zlewu.
Ojciec jest mądrz.... no dobra, ojciec jest leniwy i się nie daje. Dzieć chce pić? To ma przynieść ojcu butlę i picie. Chce jeść? To ma podać masło i ser z lodówki. Nie chce oglądać bajki, która przed chwilą była fajna? To nie ogląda wcale. Zareagowała histerią na wzięcie wózka, a teraz nie chce iść na spacerze? To na problem.
I ojciec nie czuje się jak niewolnik.
Ale to chyba taka matczyna przypadłość- to my wolimy zrobić coś szybko i sprawnie, bo przecież "to ja jestem matka i muszę się dzieckiem zająć". Pozbieramy, wytrzemy, umyjemy, posprzątamy- jakoś tak automatycznie. Bo to dziecko. I wszystko jest niby ok, jeśli faktycznie dziecko jest małe i nie da rady- ale 3-4 latek, który nie może odnieść po sobie talerza? Zjeść sam? Wytrzeć rozlanego picia? Posprzątać zabawek do koszyka?
Same dajemy się ciurać. I myślimy, że tak jest ok.
A mnie Gnom nauczył, że tak wcale nie jest ok. Że Chochlik mając te dwa lata jest spokojnie w stanie sama zrobić te wszystkie rzeczy.
Trzeba jej tylko pozwolić.
I nie dać się własnemu- wbrew pozorom- lenistwu. Bo owszem, jak my wytrzemy/posprzątamy/umyjemy będzie szybciej i sprawniej. Ale dziecko też sobie z tym spokojnie poradzi- tylko MY musimy mieć do tego odrobinę cierpliwości.
A ja znów dałam z siebie zrobić niewolnicę. I co jakiś czas daję, jakoś tak... automatycznie. Niemniej cały czas z tym walczę :D
Dziś oznajmiłam dziecięciu mojemu, że obejrzy JEDNĄ bajkę i pójdzie bawić się do salonu.
Moje dziecię się tak obśmiało, że zwątpiłam...
I znów się wypina na jedzenie. Olała dziś jajecznicę i makaron na mleku, zjadła łaskawie mandarynkę. Ja już nie mam siły. Też bym tak chciała. Mieć masę energii i wpierdzielać kosmiczny soczek. Na zdrowie.
Ale przynajmniej do toalety jak biały człowiek biega. Co prawda dalej jestem jej tam niezbędna(w końcu ktoś musi z nią liczyć kółka na ścianie) ale to i tak postęp.
Ja postępuję jak Ojciec. Taka wredna jestem!
OdpowiedzUsuńU moich przyjaciół jest odwrotnie, ojciec rozpieszcza a matka z tym walczy ;)
OdpowiedzUsuń